20

Lizabette już od kilku dni krążyła po plaży, poszukując czegoś, co ją uratuje. Żadnej żywej duszy, jedzenia brak, a woda z jeziora nie jest krystalicznie czysta. Była skazana na przegraną ze śmiercią...
Nagle zauważyła czerwony sznurek, wiszący .. w powietrzu? Pomyślała, że może to pomoc z innego wymiaru... Spojrzała na swoje ubranie, na ręce, nogi... Nogi były pokaleczone kamieniami z lasu, gdzie szukała jedzenia, ręce miała brudne i całe w piasku, ubranie poniszczone, a ciało opalone... Przeczuwała, że wygląda jak jakiś pustelnik. Jednak chwyciła za sznurek i trzymała się go kurczowo.
***
- Erik!!! Erik, obudź się! - W drugim wymiarze był już późny wieczór. Lenore stała na czatach przy linie, a Erik zasnął. - Sznur się rusza!!! Wyczaruję przepaść! Ciichoooo! - Była bardzo zestresowana, ale jednocześnie szczęśliwa, że są jakieś oznaki z trzeciego wymiaru.
- Szybko.
Lenore poruszyła palcami, a Erik trzymał sznur. Przepaść znów się stworzyła, a w jej dole widać było wychudzonego, słabego i zaniedbanego człowieka. Trzymał się za sznurek. To była Liz.
- Na razie, jak ją wyciągniemy, to musimy przejść do pierwszego wymiaru, jak najszybciej. Chwila... Boże, jej ciało jest zbyt daleko od tego ciała! Ja wyjdę na chwilę, zadzwonię po Tanyę, ona przyprowadzi ciało. Za pomocą magii, bo wyjść pewnie nie może. Panie się wściekną...
- Idź tam, ja ją wyciągnę i zamknę przepaść.
Lizabette uniosła się nad powierzchnię ziemi, chłopak zamknął przepaść i dziewczyna opadła na jego ramiona. Przyjrzał się jej - wyglądała okropnie. Miał ochotę ją uściskać, ale nie mógł. Miała sparzone ciało promieniami słonecznymi. Współczuł jej, nacierpiała się tam, w trzecim wymiarze... W końcu ruszył w kierunku "wyjścia". Czekał, aż Lenore wejdzie i powie, że już koniec tego koszmaru. Stał kilka minut i wychylił głowę poza wymiar. Nikogo tam nie było, a Lizabette wyglądała na umarłą - nie czuć było tętna, ale to było normalne u czarodziejek - niestety nie czuć było u niej też magii, więc to już było niepokojące. A zwłaszcza to, że w ogóle nie odzywała się i miała zamknięte oczy. Czekał już, na oko, godzinę lub więcej, a Lenore nigdzie nie było widać. Wokoło zapadła noc.
- Erik! Chodź, wyłazimy stąd, tam już pora obiadowa. - pojawiła się w końcu Lenore. - Przepraszam, że długo, ale były problemy. Szybko.
Wyszli, a ciała magiczne Liz połączyły się. Nadal była bardzo słaba. Ruszyli w kierunku stadniny.

2 komentarze: