17

Lenore, co ty robisz?!
Nie możesz tam jechać...

Tam się stanie coś złego...
Czy to już koniec?

Lenore galopowała po mokrym piasku, a dziwne było to, że już był zachód słońca. Inna rzeczywistość? Tego już nie dało się wyjaśnić, ale magia robiła swoje. Skupiona w jednym miejscu dawała wiele iluzji, ale tu jednak musiało się źle to skończyć.
A za nią reszta. Lizabette przyspieszyła. Dogoniła Lenore, która przestała nagle kierować koniem, ale... rozwinęła skrzydła. Ich aerodynamiczny kształt przyspieszył ruch konia. Ale nie unosiła się przecież, to czemu koniu było lżej? Następna zagadka.
Erik również zwiększył prędkość. Obawiał się niebezpieczeństwa. O co chodzi? Dlaczego Lenore odwinęła skrzydła? Rozejrzał się dookoła - to inny wymiar rzeczywistości. Brak ludzi, brak pomocy. Czy spotka ich coś złego? Atmosfera nie była spokojna, czuć było napięcie. Nikt się nie odzywał. W końcu ciszę przerwała Lenore.
- Nigdy więcej nie zrobicie mi tego! - odwróciła się do nich i krzyczała. - Nigdy! To ty Lizabette czarowałaś wszystkim, ty wzbudzasz zainteresowanie, ty oczarowujesz wszystkich tutaj! Nie mnie! Bo ty swoją obecnością, swoją potęgą przebijasz wszystkich. Twoje dni są już policzone!
Wszyscy się przerazili jej słowami.
- Lenore! - Erik przeszedł do cwału, a gdy znalazł się tuż obok Lenore, było już za późno. Dziewczyna spojrzała do tyłu, a z nią Erik. Tuż pod Lizabette wyrosła znikąd przepaść. Wpadła w nią i przepaść zniknęła.
- Lizabette!!! - krzyczała Tanya. Zatrzymała się z Erikiem, a Lenore zniknęła.
- Lizabette, jesteś tam?! Błagam, odezwij się! - Erik był zrozpaczony. Oboje próbowali czarować ziemię i piasek, by dostać się do niej. Kopali dół. Nigdzie jej nie było. Tanya zaczęła płakać.
- Boże... To jakaś masakra, Lizabette dosłownie zapadła się pod ziemię... Nieee!!! Nie! Nie... - szlochała.
- Uspokuj się. - nagle oślepiła go jasność, a Tanya zniknęła. Zobaczył Karą Klacz.
-  Wsiądź na mój grzbiet... Zabiorę cię do raju, gdzie czeka na ciebie Lizabette... - przemówiła ludzkim głosem, dziwnie znajomym.
Nie słuchaj jej... To Lenore, błagam, Erik uratuj mnie! - zaszumiało mu w głowie. Zdezorientowany nie wiedział, co zrobić. Podszedł do Klaczy, spojrzał jej w oczy. Te oczy były mu znajome, a głos... To była Lenore, w postaci Karej Klaczy... Niewiele czarodziejek zmienia się w postać z jej marzeń. A Lenore zawsze chciała być taka.
Erik... Kocham cię. - już więcej nie szumiało mu w głowie tym dźwięcznym głosem... Lizabette.
Krzyczał. Walił pięściami w ziemię. Liz zniknęła. Tanya też, Lenore stoi przed nim w postaci konia! Myślał, że oszaleje. Nie było znikąd pomocy. Konie również zniknęły...
***
Liz obudziła się na plaży. Gdy zorientowała się, gdzie jest, gdy rozpoznała porę dnia, zakręciło jej się w głowie. Nie wiedziała już, czy to rzeczywistość, czy inny wymiar. Próbowała coś zaczarować - zero mocy. Dotknęła pleców. Nic?! Nie miała skrzydeł.
Czy to normalne wakacje? Czy to, co było wcześniej, nie miało miejsca?
Przypomniała jej się przerażona twarz Erika, tuż przed tym koszmarem.
- Erik! Erik, gdzie jesteś?! Błagam, czy ktoś tu jest?! - krzyczała, ale nikt się nie pojawił. Wstała. Chodziła, szukała konia, ale nie było go nigdzie. Płakała, wiedziała, że to już koniec. 
Nikt jej nie pomoże. A Erik przecież musi gdzieś być... Tam na górze? Nie, to ona jest na dole... Trzeci wymiar?! Trzecia rzeczywistość?! Ale jak to... On by ją uratował. Nie modliła się do Boga. Czuła się jak w jakiejś fikcji. Magia?! Skrzydła?! Inne wymiary rzeczywistości?! Czary?! Przecież to musiała być fikcja.
***
Wszystko wróciło do normy, ale nie było Lizabette. Było tylko jej złudzenie. Dla ludzi była ona żywa, ale dla czarodziejek i Erika nie. Erik codziennie chodził przymulony, smutny, a w nocy siedział na łóżku i czekał na cud magiczny. Że Lizabette wróci. Już wiele razy kłócił się z Lenore, ale ona nie chciała nic powiedzieć, gdzie ona jest. Nawet nie wiedziała, gdzie jest - nie była na tyle mądra.
Pewnego dnia przy śniadaniu panie, widząc, że Erik od trzech dni chodzi jakiś taki smutny, zagadały do niego.
- Erik, coś się stało?
- Nie... Nic takiego... - odłożył widelec, gdyż już uznał, że zjadł. Nie jadł za wiele. Nie chciało już mu się żyć. Bez Liz świat dla niego nie istniał.
- Erik... Ona się odnajdzie... - Powiedziała cicho Keisha, wiedziała o wszystkim, gdyż Tanya jej opowiedziała. Wszyscy wiedzieli, oprócz dorosłych. - Wierzę w to mocno. Pójdziemy ją szukać.
- Kto się zgubił? Lub co? - zapytała pani Roxanne.
- Nic... Hm, moja komórka. - skłamał. Wiedział, że mówienie o zniknięciu Lizabette, podczas gdy jej złudzenie siedziało przy stole i jadło, byłoby szaleństwem.
Erik! Wytrzymaj, wrócę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz