PROLOG & Rozdział 1

Lizabette Vardequilera. Szesnastoletnia dziewczyna o rudawych włosach, zielone oczy. Jest adoptowana, ciekawią ją jej korzenie, gdyż ma obce imię i nazwisko. Mieszka na Mazurach, z pozoru wiedzie zwykłe życie, ale... Od pierwszego obozu jeździeckiego rzeczywistość zaczyna nabierać innych barw...

Właśnie kładłam się spać. Spakowana i pełna entuzjazmu rozmyślałam, jak będzie na obozie. Jeżdżę od 3 lat, więc z lekcjami raczej nie będzie problemów. Jednak bałam się o znajomych na obozie. Ludzie z mojego gimnazjum, którzy razem ze mną skończyli naukę, rozeszli się każdy w swoją stronę. Życie dało mi kopa. Moje przyjaciółki przestały się do mnie odzywać, a ojciec rozwiódł się z matką. Planowałam iść do liceum w Olsztynie, jedynki. Niedługo po zakończeniu roku szkolnego przeprowadziłam się do innej miejscowości, bliżej przyszłego liceum. Może na obozie spotkam osoby, które pójdą do tej samej szkoły co ja? Zasnęłam.
   Szłam po lesie, w nocy. Czyżby to był sen? Usłyszałam szmer gdzieś w pobliżu. Zaczęłam się bać. Rozejrzałam się dookoła, jednak nikogo nie było. Nagle poczułam, jak ktoś mnie łapie.
- Lizabette? - usłyszałam męski głos.
- Ktoś ty? Puść mnie! - krzyknęłam przerażona.
- Nie bój się mnie, nic ci nie zrobię. Chodź ze mną.
- Ale kim ty jesteś? - po moim pytaniu nieznajomy zakrył mi usta dłonią i podniósł. 
Niósł mnie. Kopałam go, starałam się uciec. Jednak coś dziwnie trzymało mnie na miejscu. Jakby niewidzialne liny... Spojrzałam na chłopaka. Wyglądał na góra 20 lat, miał ciemne włosy i chyba niebieskie oczy. Dotarliśmy do jakiegoś domku. Przestraszyłam się, że zrobi mi krzywdę. Jednak postawił mnie na ziemi, gdy zamknął drzwi na klucz. Uspokajał mnie, że nic mi nie zrobi. Kazał pokazać jedynie plecy.
- Jak to? Jeśli je zobaczysz, wypuścisz mnie?
- Tak. Pokaż mi plecy.
Posłusznie odsłoniłam plecy, chłopak pomruczał coś i kazał opuścić mi bluzkę. Zapytał się o jakieś skrzydła. Odpowiedziałam, że nie wiem, o co chodzi, uciekłam, gdyż drzwi otworzyły się nagle.
   Zadzwonił budzik. Okazało się, że to był sen. Bardzo dziwny, choć ostatnio ciągle takie miewam. Była już dziesiąta. Za godzinę miała być zbiórka na obozie. Rozradowana, że to już dzisiaj, wyszykowałam się, zaniosłam torby do samochodu i mama mnie zawiozła.
***
Po pożegnaniu się z mamą podeszłam do grupki osób, w tym dwóch kobiet.
- To już wszyscy. Witam, ja nazywam się Lilianna Bruszewska, razem z panią Roksaną Nowak będziemy się wami opiekować - pani Lilianna wydawała się sympatyczna, tak samo jak pani Roksana. Była blondynką, o jasnej karnacji, ubraną w koszulę w kratkę i czarne bryczesy. Druga była średniego wzrostu, miała zielone oczy i kasztanowate włosy.
- Niektórzy byli już na naszych obozach, ale powtórzę nasze reguły nowicjuszom - tym razem przemawiała pani Roksana. -Wasza piątka będzie mieszkać w jednym, dużym pokoju na poddaszu, mamy dwie łazienki, oj, co ja wam teraz będę gadać, zaraz was oprowadzę. Erik i Tanya, możecie zostać w pokoju, chyba że chcecie się z nami przejść.
- Zostaniemy - powiedział Erik. Przypominał on mi tamtego chłopaka ze snu, nawet głos miał bardzo podobny, jeśli nie taki sam.
Po oprowadzeniu zaczęło mi się tu podobać. Jest tu staw, ośrodek jest bardzo duży, jeśli dobrze zapamiętałam, ma 3 duże pastwiska, z jednego jest bezpośrednie przejście na plażę nad jeziorem. Jest też kryta hala, jednak jest użytkowana tylko w dni z brzydką pogodą. W stajni jest dwadzieścia boksów, z czego 9 jest zajętych. Łazienki są duże, jest też dostęp do małej kuchni i salonu z dużym telewizorem. Można wszędzie chodzić, do stajni, siodlarni... Cały obiekt jest monitorowany, brzmi ciekawie. No i ludzie wydają się fajni. W pokoju wszyscy byli już poznani, mieliśmy czas wolny do 18, czyli niecałe 7 godzin. Pani Lilianna wywiesiła plan:
8.00 pobudka
8.30 śniadanie
10.00 jazda konna
11.30 pomoc w stajni
13.00 czas wolny
14.00 obiad
15.00 czas wolny
16.00 praca z końmi
17.00 zajęcia teoretyczne
18.00 niespodzianki
22.00 cisza nocna
Tanya Alva, szatynka o niebieskich oczach, podeszła do mnie.
- Hej! Ty też masz czarodziejskie nazwisko? - zapytała.
- Nie wiem, o co ci chodzi...
- Aham. To się dowiesz, ale to potem. Poznałaś się już z Erikiem? Z Alyssą, Keishą?
- Tak... Wy jesteście ze Stanów czy jak...?
- Dowiesz się. Nie bój się nas tylko, bo my tu robimy stowarzyszenie. 
- Aha, spoko... - Dziwna była z deczka, no ale co zrobię.
Rozpakowałam się, oni też. Było już blisko osiemnastej.
- Ej ludzie, słuchajcie - rozległ się głos Tanyi. - Zamknę drzwi na klucz, Alyssa i Keisha - wy jesteście wtajemniczone. Lizabette, jesteś gotowa na sporą dawkę emocji?
- No nie wiem, a o co chodzi? 
- Przeżyjesz szok - powiedziała Keisha ze śmiechem.
- Jesteś gotowa? - mrugnął do mnie Erik.
- Dobra. O co chodzi, mówcie. - Ale mnie zaciekawili.
- Jesteś czarodziejką! - wszyscy krzyknęli chórem.
- Jak to? Spoko, mogę być, ale myślałam, że to po prostu obóz jeździecki...
- Ty nie wiesz, o co nam chodzi... - powiedziała Alyssa.
Tanya zaczęła tłumaczyc.
- Słuchaj. Wiesz, dlaczego masz takie obce imię i nazwisko? Zastanawiałaś się nad tym?
- Jestem adoptowana i takie tam, ale nie znam swoich rodziców i nie wiem, jakie mam korzenie.
- Twoi rodzice najprawdopodobniej nie żyją. Jesteś czarodziejką, oni też nimi byli, zostali zabici za związek. Dlaczego? Bo twoja mama była jasna, a tata ciemny, lub odwrotnie. Ciemny, jasny to rodzaj czarodzieja. Kiedyś było zakazane łączenie się w pary dwóch rodzajów. W taki sposób postały tzw. połówki, którymi jesteśmy: ja, ty, Erik. Alyssa jest jasna, Keisha ciemna. Mamy również czarodziejską moc. Zademonstrować?
- Dobrze... Chociaż i tak jest to dla mnie niemożliwe...
Tanya pomachała ręką, wyleciały z niej iskry, obtoczyły książkę leżącą na łóżku Tanyi, i przyleciała na moje kolana.
- Niesamowite... Ja też tak potrafię? - wzięłam książkę do ręki.
- Tak, ale musisz uwierzyć mocno w swoją moc, napiąć mięśnie dłoni i je rozluźnić, a także pomyśleć o tym, co chcesz zrobić. Na początku może ci się nie udawać. W tej książce masz wszystko co do joty opisane. Wierzysz nam? - zapytała Tanya.
- Wierzę. - Odparłam niepewnie.
- Nikomu nie mów o tym, nawet mamie, tej przybranej. Nikomu. -  powiedziała Keisha.
Spróbowałam zaczarować książkę na moim łóżku, wyleciało rzeczywiście kilka iskier, jednak nic się nie stało.
- Niesamowite...
- Wszystko jest w porządku? - zapytał Erik, dziewczyny wyszły, a on usiadł obok mnie.
- Tak, tak. To prawda z tymi czarodziejami? To jest takie... nierealne...
- Tak, to jest prawda. Mam też dla ciebie bardzo ważną wiadomość. Nie wiem, czy jesteś na to gotowa.
- Jestem, mów. - odpowiedziałam.
- Czarodzieje i czarodziejki już w dniu urodzenia mają przydzielone, z kim mają się związać na całe życie. Czy chcą tego, czy nie. Wszystko jest uwarunkowane magią i genetyką, by panował porządek w krainie magicznej w Drugim Wymiarze, Faeriewall. Niedługo mogę cię tam zabrać.
- Dobra, ale o co chodzi, z tą wiadomością.
- W dokumentach Faeriewall jest zapisane, że jesteśmy...
- Jesteśmy? - ciągnęłam go za język.
- Zaręczeni.
- Jak to. Niemożliwe...! - Teraz już niczego nie rozumiałam.
- Możliwe. Dowiedziałem się o tym miesiąc temu, sam się zdziwiłem, bo nie jesteś związana z moją rodziną. I cię nie znałem, rzecz jasna. Myślisz, że to fajne, kiedy dowiadujesz się, że twoja wybranka nie ma pojęcia o magii? Muszę cię wszystkiego uczyć, bo nie masz rodziców... - westchnął.
- Przykro mi. To obowiązek?
- Tak. Mam nadzieję, że przynajmniej magia nam pomoże się związać już konkretnie.
- Czyli?
- No więc, gdy dwie pary, które są sobie przeznaczone poznają się, zaczyna automatycznie działać magia przyciągająca. Musisz się jej poddać, ja też. W ten sposób mimowolnie zakochujemy się w sobie, ale tylko trochę. Ona tylko nas rozkręca, nie ingeruje zbyt mocno w nasze życie uczuciowe. Zabrzmi to nienormalnie, ale po pierwszym flircie nie działa już magia, ale nie ma odwrotu.
- Ahaa... Nie no spoko, ale zabiję was, jeśli okaże się, że mnie wkręcacie. - Zaśmiałam się.
- Tylko nasza grupka jest czarodziejami, panie i reszta nie. W tej okolicy jesteśmy jedynymi istotami poza ludźmi i zwierzakami.
Zajrzałam do książki, akurat trafiłam na fragment o mowie ciała czarodziejów.  
- Trzymając czarodziejkę za rękę, oznajmują, że podoba się im spędzanie czasu z nią.
Erik złapał mnie za dłoń. Zaczęliśmy się śmiać. Czytałam dalej:
 - Kiedy całują czarodziejkę, objaśniają, że są zaręczeni. - Spojrzałam się na niego, poruszając brwiami, dla śmiechu, a on zbliżył się do mnie, jakby serio miał to zrobić, ale odsunął się i zaczął się znowu chichrać.
- Zobacz to! - złapał mnie za ramiona i przewróciliśmy się na łóżko. 
- Kiedy czarodziej kładzie się obok swej wybranki, oznacza to, że - przerwałam, bo Erik zasłonił mi palcem.
- Jak myślisz? - Głupio się śmiał, haha.
- Że ten tego? O Boże. - Hahaha. Odsłonił. - ...że kocha swoją wybrankę. Zawsze spoko, nie wiedziałam, że już!
- No jeszcze nie, przecież żartuję. 
- Nienormalne to jest, ta mowa ciała.
- Przytul się do mnie. - powiedział nagle, z podejrzanym uśmieszkiem.
- Czemu? - Przytuliłam się, sam zresztą mnie przyciągnął. Czytam. - Oznacza to, że czarodziejka przyjęła zaręczyny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz